Logo Loading

Czytelnia

Generał Mirosław Gaworszef Biura Ochrony Rządu w latach 1990-2001, odpowiedzialny za bezpieczeństwo podczas pielgrzymek Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski

Nasza ściślejsza współpraca zaczęła się od momentu, kiedy biskup Jan Chrapek został osobą odpowiedzialną ze strony kościelnej za organizację wizyt Jana Pawła II. Czym były pielgrzymki Papieża do Polski, nie trzeba specjalnie nikomu tłumaczyć, ale z mojej perspektywy – to była też największa operacja logistyczna, z jaką BOR-owi, policji i innym służbom organizacyjnym przyszło się zmierzyć. Chodziło przede wszystkim o bezpieczeństwo Papieża, hierarchów, ważnych osób w państwie, ale też całego zgromadzenia. w Krakowie na Błoniach mieliśmy półtora miliona ludzi. Musieliśmy pamiętać o wszystkich aspektach, przewidywać, co się może wydarzyć. A zdarzało się wszystko: zawały, napady padaczki, porody. Należało też wziąć pod uwagę stronę emocjonalną. Oczywiście, zakładaliśmy, że wizyta Ojca Świętego budzi pozytywne emocje, ale przecież w pamięci nadal mieliśmy zamach z 1981 r. i wiadomo było, że w ówczesnym świecie nie wszystkim podobało się to, co robił Papież.

Konieczna była bardzo dobra współpraca wszystkich służb porządkowych ze stroną kościelną. Ale też zrozumienie roli poszczególnych formacji i kwestii związanych z bezpieczeństwem. Naszym zadaniem było sygnalizować, wskazywać i – brzydkie słowo – trzymać w ryzach te wydarzenia. Podczas pielgrzymek wszyscy chcieli Papieża gościć, rozszerzać program, była tu wyraźna presja ze strony kościelnej. I do jakiegoś stopnia to było – oczywiście – zrozumiałe, ale my musieliśmy ten zapał studzić. Trzeba też było wziąć pod uwagę to, że Papież ma swój rytm dnia, że nie można go tak przeciążać. To przecież nie był jeden dzień, tylko wizyty wielodniowe, bardzo męczące, z napiętym programem od rana do nocy.

Czasem było tak, że zamienialiśmy się z biskupem Chrapkiem niewygodnym „przeciwnikiem” – jeśli np. chodziło o stronę kościelną, a biskupowi było niezręcznie zanegować jakiś punkt, to ja brałem na siebie ciężar negocjacji. Oczywiście, bywało też odwrotnie.

Biskup Jan miał bardzo ważną i trudną rolę – odpowiadał za organizację, za media, za bezpieczeństwo. Dlatego bardzo ważne było, żebyśmy się dobrze rozumieli i mogli sobie ufać. Musieliśmy być naprawdę zgranym zespołem. I tak było. Biskup Jan zresztą sam lubił żartować, że powinniśmy w trójkę, jeszcze z gen. Ireneuszem Wachowskim (zastępcą komendanta głównego policji), założyć klub generalski. Przecież i on był generałem zakonu michalitów.

Myślę, że czuł się z nami dobrze, jak jeden z nas. Nigdy nikomu nie dał odczuć, że jest biskupem. Była między nami jakaś nić porozumienia, zaufanie. Tego teraz autentycznie brakuje.

Spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, całe godziny – również przed pielgrzymkami, w czasie przygotowań. Najpierw przychodziła ogólna propozycja uzgodniona ze stroną watykańską, potem my szczegółowo sprawdzaliśmy możliwości, ocenialiśmy infrastrukturę, oblatywaliśmy te miejsca. Potem zapraszaliśmy przedstawicieli Watykanu i razem wszystko analizowaliśmy. Dopiero wtedy zapadały decyzje. 

Nie wszystko dało się omówić na spotkaniach czy podczas wspólnych wizyt – różne sprawy wychodziły na bieżąco, więc biskup Jan był częstym gościem u mnie w gabinecie albo prywatnie. Zdarzały się sytuacje anegdotyczne. Mam w Toruniu teściów, a biskup Jan był tam biskupem pomocniczym, więc często przy okazji wizyty u teściów wpadałem też do niego. Zajeżdżam jednego razu, usiedliśmy, rozmawiamy, przychodzi siostra zakonna – biskup Jan przedstawia: „a to jest moja siostra”. Ja na to: „no, przecież widzę, że siostra”. „Ale to jest moja siostra rodzona” – odpowiada biskup.

Ale były też momenty trudne: wypadek na Mazurach podczas jednego z oblotów przed pielgrzymką, gdy podczas lądowania śmigłowca śmiertelnie ranny został człowiek z ochrony lotniska. Albo już podczas pielgrzymki, gdy ochrona zatrzymała „fałszywego” księdza. Ze względów bezpieczeństwa to był poważny incydent. I wracała dyskusja, że gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo, wszystkich obowiązują te same przepisy. Wiele było takich sytuacji, które podnosiły nam ciśnienie. I tu biskup Jan bardzo pomagał – uspokajał atmosferę, studził emocje. Umiał tonować nastroje. 

Biskup Chrapek z każdym potrafił nawiązać kontakt. Coś w nim było takiego, że przyciągało do niego ludzi. Z nim po prostu chciało się rozmawiać. I to działało w obie strony, bo biskup też potrafił i chciał rozmawiać, umiał słuchać. Nie unikał żadnych tematów. Był zbyt inteligentny, żeby nas tak wprost katechizować czy nawracać, chyba zresztą nie było takiej potrzeby, ale ta otwartość na każdego była u biskupa Chrapka naprawdę niezwykła. 

Wiadomość o śmierci biskupa była dla mnie szokiem. Trudno się było z nią pogodzić. Od razu przychodzą do głowy słowa z wiersza księdza Jana Twardowskiego: „śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…” Ja ciągle zbierałem się, żeby odbyć dłuższą rozmowę z biskupem Janem, przegadać ważne sprawy. I nagle – nie ma go. Głos mi się łamie zawsze, gdy o tym mówię.

Jaki zostawił po sobie ślad biskup Chrapek? Myślę, że tym „śladem” są ludzie – cała rzesza, z różnych środowisk. Ludzie, którzy w nim znaleźli przyjaciela, autorytet. Biskup Chrapek nie omijał człowieka, tylko szukał z nim kontaktu. Jego osiągnięcia można by długo wyliczać, ale to jest chyba najważniejsze. I ten jego język – zwyczajny, prosty, bezpośredni.

Generał Mirosław Gawor