Jacek Żakowski – dziennikarz, publicysta związany z „Gazetą Wyborczą” i „Polityką”,
w latach 1984-89 redaktor miesięcznika „Powściągliwość i Praca”
Spotkaliśmy się po raz pierwszy, jak go nam przysłali do „Powściągliwości i Pracy” jako naczelnego. i przyszedł taki, powiedzmy, Franciszek. Prosty, cichy, zawstydzony. Na początku trochę byliśmy zjeżeni. Dość szybko okazało się, że jego ambicją nie jest stawianie nas do pionu, tylko chronienie nas.
Z czasem przekonywaliśmy się do niego. I coraz bardziej widać było, że za tym profilem prostaczka kryje się sporo fajnych przymiotów. Przede wszystkim: lojalność. To było coś niesamowitego, bo problemy wokół nas narastały, a on heroicznie bronił domu – atakowanego z różnych stron. Ksiądz Chrapek został raz pobity na Dworcu Centralnym, nie było wątpliwości, że to ubecja. Był wzywany do urzędu cenzury, że obcinają nam papier. Chrapek nie dawał się zastraszyć. Cenzura kościelna coś kwestionowała, on walczył, żeby przeszło – nie wiem, na ile z przekonania co do treści, na ile dlatego, że to był już jego dom, a domu bronimy, żeby nie wiem co.
Na kolegia na ogół nie przychodził. Był dziwnym człowiekiem – ale wierzył w działanie Ducha Świętego, plan Boży. Więc jego metoda oddziaływania była taka: gdy coś o zaniepokoiło, raczej poszedł i się pomodlił, żeby to się zmieniło, niż robił awanturę. Był w nim taki mistyczny element.
Doskonale wiedział, z kim ma do czynienia – tzn. wiedział, że jestem niewierzący. Ale w związku z tym jego podejściem do świata, w ogóle mu to nie przeszkadzało. Pamiętam, jak mieliśmy robić razem wywiad z papieżem. To wymagało ode mnie przeczytania paru tysięcy stron katechezy Karola Wojtyły z różnych okresów. Przyjechałem do Chrapka do Castel Sant’Elia, żebyśmy się mogli przygotować i mieliśmy poważną rozmowę o Bogu, wierze. Ale to był wyjątek. Ksiądz Chrapek pewnie uważał, że nie jest jego rzeczą wykonywać pracę za Ducha Świętego. To nie znaczy, że był bezradny czy bezczynny – raczej uważał, że są takie sprawy, które są ponad nami. Myślę, że modlił się, bym doznał łaski wiary, omawiał to z Duchem Świętym, a nie ze mną, bo ja byłem tylko przedmiotem operacji. Teologicznie to jest ok, ale który inny ksiądz miałby tyle cierpliwości? i bez żadnego oceniania. Bo to przecież decyzja Ducha Świętego.
To było niezwykłe. Potem, jak zacząłem się uczyć, na czym ten Chrapek polega, zrozumiałem, że właśnie na tym. Zasadniczo uważał, że te kluczowe, najważniejsze sprawy na świecie trzeba wymodlić. Jak mieliśmy różne problemy redakcyjne, on też uważał, że najlepiej je rozwiązywać przez modlitwę. Pamiętam, że był raz jakiś problem techniczno-logistyczny w redakcji, rozmawialiśmy o tym jednego dnia, następnego dnia na śniadaniu spotykamy się, ja mówię, że jeszcze mamy do omówienia tamtą sprawę, a on – „jaka szkoda, że mi rano o tym nie przypomniałeś, bo bym się o to pomodlił”.
Był ultraradykalny wobec siebie. Chociaż światopoglądowo byliśmy daleko, łączyło nas to, że w podobny sposób dokonywaliśmy wyborów. Uważał, że ma obowiązek dokonywać suwerennych ocen. Miał wstręt do tzw. owczego pędu. To – oczywiście zawsze ma swoją cenę – i on to doskonale wiedział. w tym sensie był realistą. I mimo wszystko miał odwagę zaproponować, że we dwóch zrobimy ten wywiad z papieżem, przez dwa lata dużo wysiłku inwestował, żeby to doszło do skutku. Bo mu się wydawało, że to może być ciekawa i ważna rozmowa.
Już pracowałem w „Gazecie”, był rok 94. – zadzwonił, spotkaliśmy się. Było wtedy duże napięcie w kraju, a on zaprosił dziennikarza z „Gazety” i obwoził po diecezji. Dość ryzykowne przedsięwzięcie i dostał za to mocno po głowie. Miał takie przekonanie, także wtedy, kiedy go pobito na Dworcu Centralnym, że trzeba zapłacić cenę, by coś dobrego mogło się wydarzyć. Że nie należy unikać płacenia ceny. To było u niego radykalne, ale nieostentacyjne. Żadne męczennictwo, tylko własna cegiełka, którą trzeba dołożyć. W najmniejszym stopniu nie był masochistą. Nigdy nie epatował swoją ofiarą.
Jego śmierć, nie chcę uprawiać fatalizmu, ale jakoś wpisuje się w ten szereg wyjątkowych osobowości płonących wewnętrznym ogniem. Nagle przerwane życie. On trochę był takim Jamesem Deanem, Zbyszkiem Cybulskim – trochę nieprzystosowany, trochę już podziwiany, poza standardem trochę… Na pewno zostawił po sobie ślad odwagi. Przesłanie, że można chodzić własną drogą – bez poczucia wyższości, bez poczucia misji, w zupełnie naturalny sposób. Takiego go znałem.
Jacek Żakowski