Logo Loading

Czytelnia

Hanna Gronkiewicz-Waltz – prezes Narodowego Banku Polskiego (1992 – 2001), prezydent Warszawy (2006 – 2018)

Nasze pierwsze spotkanie? Wydaje mi się, że to było śniadanie u nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Józefa Kowalczyka. Byłam w tym czasie prezesem NBP, Hanna Suchocka świeżo została premierem – spotkanie było oficjalne, ale jakoś od pierwszego momentu dało się wyczuć otwartość, przyjazne nastawienie biskupa Jana Chrapka. Ta jego bezpośredniość od razu mnie ujęła i bardzo szybko nasza znajomość przerodziła się – myślę, że mogę tak powiedzieć – w przyjaźń. 

Jeździłam ze swoimi urzędniczkami dość często do oddziałów NBP i jeśli na trasie był Toruń, zatrzymywaliśmy się u biskupa Jana, który pełnił tam wtedy funkcję biskupa pomocniczego. To zawsze były fajne, duchowo-towarzyskie rozmowy podczas kolacji, która niepostrzeżenie przechodziła w trwające do późna pogaduchy… Te wizyty u biskupa bardzo lubili też moi kierowcy i ochroniarze. Biskup Jan zawsze się o nich troszczył, organizował dla nich nocleg, rozmawiał. Był bardzo bezpośredni, zawsze chętny do rozmowy i autentycznie ciekawy drugiego człowieka.

Oczywiście, rozmawialiśmy na różne tematy i komentowaliśmy to, co działo się dookoła. Biskup powiedział któregoś razu, że dla polityki byłoby lepiej, gdyby kobiety odgrywały w niej większą rolę. Cieszył się, że Hanna Suchocka jest premierem. Zawsze mogłam liczyć na jego wsparcie i radę, czułam, że mi życzliwie sekunduje. Ale sprawy zawodowe, polityka – to był zawsze tylko jakiś ułamek naszych rozmów. 

Kiedy biskup Jan przeniósł się do Radomia, nasze kontakty stały się jeszcze częstsze. Biskup wpadał do nas, do Międzylesia, na kolację, przyjeżdżał na imieniny męża albo po prostu robił sobie u nas przystanek w drodze do Radomia. Albo godzinami rozmawialiśmy przez telefon – późną nocą, bo biskup był bardzo zapracowany i dopiero wtedy udawało się połączyć. Mój mąż lubił z tego żartować – kiedy spotykaliśmy się przy jakiejś okazji, pytał biskupa: „no, co tam, coś się między wami popsuło, że już nie rozmawiacie do pierwszej w nocy?”

Czasem biskup Jan radził się mnie w jakichś sprawach formalno-prawnych – np. w sprawie stołówki dla bezdomnych, którą organizował w Radomiu. Dzielił się swoimi troskami. Pamiętam taką sytuację, że ze stołówki chyba na kilka dni przed otwarciem ukradziono kaloryfery. Biskup bardzo się tym zmartwił. Nie chodziło o kaloryfery, ale o to, że ludziom brakuje solidarności i empatii. Nad tym bardzo ubolewał. 

Trafił do Radomia w trudnym okresie, wszędzie były jakieś braki i stale trzeba było myśleć, skąd wziąć pieniądze – na stołówkę, aptekę, edukację. Był bardzo przywiązany do szkoły, która tam wtedy powstała. Myślał o potrzebach młodzieży, edukacji, ale nie wąsko, doraźnie, tylko całościowo. Stypendia dla zdolnej młodzieży z niezamożnych środowisk – to była jego inicjatywa, która potem rozwinęła się w Dzieło Nowego Tysiąclecia.

Był cierpliwy, wyrozumiały, pełen optymizmu w kwestiach wiary. Bardzo się cieszył, gdy ktoś po wielu latach przychodził do spowiedzi. Jego katechezy były – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – przyziemne, bliskie spraw zwykłych, codziennych. Biskup Jan nigdy nie pouczał, nie perorował. Nie oceniał i nie potępiał.

Biskup Jan był przywiązany do Dominiki, mojej córki. Rozmawiali przez telefon na trzy dni przed jego tragiczną śmiercią. Biskup wiedział, że Dominika została sama, bo ja wyjechałam do Londynu. Zadzwonił, żeby jej dodać otuchy. Jak zwykle żartował, że musi nauczyć się grać na giełdzie, bo trzeba zdobyć jakieś środki dla biednych. w tym samym tygodniu miał przyjechać do Londynu na rekolekcje. A potem dotarła do nas informacja o jego śmierci – dla całej mojej rodziny to była wiadomość szokująca.

Z pogrzebu najbardziej utkwiła mi w pamięci jedna niezwykła sytuacja: podczas mszy świętej, która odbywała się na zewnątrz katedry, na pulpicie usiadł gołąb. Zupełnie biały gołąb, jakiego rzadko się widuje. Do końca pogrzebu siedział na drzwiach katedry. Spojrzałyśmy z Hanką Suchocką na siebie i pomyślałyśmy o tym samym: biskup Jan daje znak, żeby nie było nam tak smutno. I takich znaków było więcej. Mogę chyba powiedzieć, że ja, mój najstarszy wnuk Stefan Jan, cała nasza rodzina, wielokrotnie doświadczyliśmy pomocy biskupa albo coś się wydarzyło za jego wstawiennictwem. Stale towarzyszy mi poczucie, że biskup Jan Chrapek nadal jest tu obecny, że opiekuje się nami i w trudnych chwilach możemy się do niego zwrócić.

Hanna Gronkiewicz-Waltz