Ks. Mieczysław Gładysz – michalita, redaktor naczelny miesięcznika „Powściągliwość i Praca” w latach 1984, 1986-1999
Pamiętam go jeszcze z czasów, kiedy był klerykiem – wychował się w naszym niższym seminarium w Miejscu Piastowym. Już w seminarium Jasio Chrapek się wyróżniał. Był jeszcze klerykiem, kiedy dostrzegł go ks. Franciszek Blachnicki, twórca ruchu oazowego, i za zgodą naszego przełożonego generalnego „wypożyczał” go na wakacje do działalności oazowej. Ks. Blachnicki był znany w Polsce, zainicjował krucjatę trzeźwości i z tego powodu był prześladowany przez ówczesne władze, bo przecież łatwiej się rządzi zapijaczonym narodem. Nasz kleryk Chrapek bardzo dobrze się odnalazł w działalności oazowej, szybko stał się trzecią główną figurą tego ruchu. Zaczęło się od krucjaty trzeźwości, potem była oaza młodzieżowa.
Młodzież szalenie go lubiła. W Miejscu Piastowym organizowane były trzy turnusy oazowe. Zwykle Janek Chrapek je prowadził. To była taka szkoła ewangelizacji. Jak pracowałem w naszym ośrodku michalickim w Toruniu, na hasło, że w wakacje turnus poprowadzi kleryk Chrapek, wśród chłopców z mojej katechezy podnosił się krzyk radości, wszyscy chcieli jechać. Z młodzieżą Chrapek naprawdę mógł zawracać Wisłę pod prąd. Coś takiego miał ten człowiek w sobie. Młodzież za nim szła jak w dym. I to była sympatia odwzajemniona. Już jako nasz generał Chrapek potrafił przełożyć na godziny nocne ważne spotkanie urzędowe, np. wizytację w Toruniu, bo przyszła do niego toruńska młodzież oazowa.
Pan Bóg daje takie talenty. Gdzie się pojawiał, tam do niego ludzie lgnęli. Jak pszczoły do miodu. Bo dla wszystkich był otwarty. I trudno było nie zgodzić się na jego bliskość, on momentalnie tworzył atmosferę bezpośredniości, od razu przechodził na „ty”. Ze mną nie – bo ja byłem jego wychowawcą, głosiłem kazanie na jego prymicjach, co zawsze z sympatią przypominał. Cytował fragmenty i mówił: „pamiętam, pamiętam”. Ja już tego nie pamiętałem, a on pamiętał.
Ta jego bezpośredniość była ujmująca. Przypomina mi się, jak byłem asystentem generała i pojechałem na coroczną wizytację do Lublina. Chrapek robił wtedy doktorat na KUL. Miał taką klitkę na uczelni, rozmawialiśmy długo, aż nas wieczór zastał. Na swoim łóżku mnie położył, budzę się nad ranem, a on śpi na podłodze kocykiem przykryty. Taki był Chrapello. Dlaczego Chrapello? Tak zostało z czasów, kiedy studiował w Rzymie na Gregorianum.
Spotkaliśmy się znowu przy okazji „Powściągliwości i Pracy”, gdy nastąpiła rewindykacja przedwojennej „Powściągliwości”, która z kolei była kontynuatorką pisma wydawanego przez ks. Bronisława Markiewicza, założyciela naszego zgromadzenia. Przez rok prowadziłem „Powściągliwość”, potem oddałem ją Chrapkowi. Mam wrażenie, że bardzo przypadł do gustu zespołowi. Fakt, że w „Powściągliwości” pracowali ludzie tak różni, nawet światopoglądowo, ale pisali jednak w duchu markiewiczowskim, to była niewątpliwa zasługa Chrapka.
Kiedy cztery lata później, gdy został przełożonym generalnym naszego zgromadzenia, oddawał mi „naczalstwo”, nasi dziennikarze jeszcze przez długi czas powoływali się na zdanie naczelnego Chrapka. A ja to jeszcze inaczej wykorzystałem – te wszystkie ubeckie i milicyjne struktury, które przecież ciągle nas nękały, były mocno uwrażliwione na szarżę. Więc jak z czymś był problem, mówiłem: „takie miałem polecenie od naszego generała”. I nie trzeba było więcej tłumaczyć. Dawali nam spokój. Chrapello śmiał się, jak mu to opowiedziałem.
Zawsze czuł się michalitą. Już jako biskup w programie telewizyjnym powiedział: „To kim jestem, cokolwiek w życiu udało mi się zrobić, zawdzięczam temu, że jestem michalitą”. To on nasze zgromadzenie popchnął w świat, organizował placówki misyjne. W Niemczech, w Kanadzie, w Paragwaju. To się pięknie rozwinęło, ale zapoczątkował wszystko Chrapek. Pamiętam pierwszą trójkę naszych księży, którzy pojechali do Paragwaju: jechali z niczym, ale mówili: „tak nam kazał przeor Chrapek”.
Został szefem przełożonych generalnych – on, taki młokos, a starzy opaci, pustelnicy, brodaci mnisi z Tyńca, mówili do niego: „ojcze generale”. On do nich zwracał się na „ty” i nikt się nie obrażał, brali się w objęcia, jakby się znali od stu lat.
To u Chrapka podziwiałem – że był autorytetem dla wszystkich. Jak był generałem, a potem biskupem, do naszego domu zakonnego na Bemowie przyjeżdżali wszyscy ważni politycy, z różnych ugrupowań, z różnych stron sceny politycznej. Przed nikim nie zamykał drzwi. Wiedzieli, że ich nie sponiewiera, tylko będzie dyskutował. Jest 7 sakramentów, 7 darów Ducha Świętego, 7 uczynków miłosiernych względem duszy – wśród nich: „wątpiącym dobrze radzić”. Właśnie to robił Chrapek. Był otwarty na ludzi w ogóle. Obojętnie, kto przychodził – a przychodzili np. przełożeni z więzienia, że jakiś więzień prosi, żeby ksiądz Chrapek go odwiedził. I on szedł.
Był świetnym organizatorem. Nie bez kozery dwukrotnie poleciła mu Stolica Apostolska organizację pielgrzymek papieskich. A Chrapek – trzeba powiedzieć – był umiłowanym biskupem Papieża. Ojciec Święty przyjechał do michalitów do Miejsca Piastowego podczas pielgrzymki w 1997 r. i pomodlił się przy sarkofagu ks. Markiewicza, który puścił w obieg słowa: „w skrzywdzonym dziecku płacze sam Bóg”. Chrapek to za nim powtarzał.
Ks. Mieczysław Gładysz