Logo Loading

Czytelnia

Rozmowa z siostrą Agnieszką Chrapeksiostrą Barbarą Chrapek – michalitkami, rodzonymi siostrami Biskupa Jana Chrapka

Minęło 18 lat od tragicznej śmierci Biskupa Jana Chrapka. Czy czas, który upłynął, wyostrzył, czy może trochę już zamazał w naszej zbiorowej pamięci obraz wielkiego człowieka, który swoją dewizą uczynił słowa „Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię”?

Siostra Agnieszka Chrapek: Dla mnie On cały czas jest, żyje. Przyjaciel, opiekun, brat, wzór i oręż. Pamiętam, jak po śmierci tatusia myślałam sobie, na kim ja się teraz oprę. Ale był Janek. Nadal jest. A z perspektywy czasu może nawet lepiej widać, jak ważny jest nie tylko dla mnie, ale także dla innych ludzi, w sercach których odcisnął swój ślad dobra.

Siostra Barbara Chrapek: Ostatnią noc przed Jego śmiercią prawie całą przegadaliśmy. Byłam wtedy w naszym domu zakonnym na Bemowie, a on przyjechał z Radomia na Uniwersytet i miał jeszcze odbierać nagrodę od policji. Chciał porozmawiać, poopowiadać, czego zwykle nie robił, bo nie było czasu. Ja z kolei mówiłam, że musi odpocząć. A on na to, że tak, tak, odpocznie, już niedługo, jeszcze musi tylko parę spraw pozamykać. I odpoczywa…. Dziś już nie stawiam pytań, chociaż wtedy stawiałam. Bo widzę, jak bardzo pomaga ludziom – spotykam wiele osób, które mówią, że za jego udziałem coś dobrego wydarzyło się w ich życiu, udało się rozwiązać jakiś problem. Sama wielokrotnie tego doświadczyłam. Zawsze proszę Janka o interwencję, gdy jest trudno. I zawsze wtedy pojawia się ktoś, kto zaoferuje pomoc. Tak było np. w Przemyślu, gdy pilnie były potrzebne pieniądze dla naszej świetlicy terapeutycznej.

Mówią siostry o dziele Księdza Biskupa, które jest kontynuowane, o tym symbolicznym śladzie, który – przede wszystkim w wymiarze duchowym, ale i poprzez konkretne inicjatywy – trwa i jest pielęgnowany.

S. Barbara: Każdy, kto go spotkał, nosi w sobie ten ślad i robi coś, co jest przedłużeniem Jego dzieła. Wie pani, o co miałam największą pretensję po Jego śmierci? Że każdy czuł się tą śmiercią skrzywdzony. A co ze mną, dla której był najbliższą osobą? – pytałam. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, to rozumiem. Dla tych wszystkich ludzi on też był bardzo ważny i bardzo im bliski. Tak, są szkoły jego imienia, nagrody. W Grudziądzu powstała bardzo piękna inicjatywa – Ośrodek Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, integracyjne plenery artystyczne, które przez 10 lat były organizowane w Kałkowie i w naszym domu rodzinnym w Skolankowskiej Woli. W kontakcie z tymi ludźmi doświadczyłam, że ślad Janka trwa, chociaż większość uczestników tych warsztatów osobiście go nie znała.

S. Agnieszka: Tyle osób mówi o jego dobroci, pasji, życzliwości, umiłowaniu ludzi. Ten jego ślad, odcisk dobra, został w ludziach. Nie tylko materialne budowle zostają po człowieku, bo może przyjść burza i je zniszczyć – najtrwalszym śladem są wartości, które potrafił zaszczepić. Jego dzieła albo te inspirowane Jego myślą dalej trwają i rozwijają się. Dla mnie przykładem zaczynu, który po latach zaowocował pięknym dziełem, jest bemowska Wspólnota Niewiast Mikael, która powstała sześć lat temu przy naszym zgromadzeniu. Idea narodziła się wiele lat temu, kiedy Janek był związany ze środowiskiem inteligenckim na warszawskim Bemowie. Są też materialne ślady. W Białobrzegach na Pilicy jest most im. Biskupa Jana Chrapka – dowód wdzięczności i pamięci mieszkańców. Droga szybkiego ruchu z Radomia do Warszawy to była inicjatywa Janka, który chciał, żeby ludzie z biednego Radomia mieli możliwość dojazdu do pracy w stolicy. Cały czas zastanawiał się, jak pomóc ludziom, żeby było im lepiej – i materialnie, i duchowo. Mówił: „mój Radom”. Myślał o uniwersytecie w Radomiu, założył punkty Caritas. Był tam tylko dwa lata, ale zdążył zrobić bardzo dużo i dlatego ludzie go pamiętają.

O Radomiu Biskup mówił „mój Radom” – ale tym pierwszym, rodzinnym domem była dla niego Ziemia Świętokrzyska, Skolankowska Wola, gdzie się urodził. Jakie są najwcześniejsze wspomnienia sióstr z domu rodzinnego, związane z Biskupem, a raczej – starszym bratem?

S. Agnieszka: Takie najwcześniejsze wspomnienie ma związek z jakimiś wspólnymi zabawami. Między nami jest 9 lat różnicy. Mało go pamiętam z domu, bo miał 14 lat, gdy poszedł do niższego seminarium, ale pamiętam atmosferę i poczucie bezpieczeństwa. No i że lubiłam się z nim bawić. Pamiętam, jak raz robiliśmy wyścigi, całe rodzeństwo: ja, młodsza siostra Zosia (siostra Barbara), bracia Janek i Kazek. A ponieważ wyścig odbywał się w parach, ja biegłam z Jankiem, Zosia z Kazkiem. Dla mnie to było wtedy bardzo ważne, że z nim jestem w drużynie. Przy nim zawsze czułam się bezpieczna.

S. Barbara: Dużo rozmawiałam teraz z mamusią i opowiedziała mi o takich momentach z życia rodziny, o których nawet nie wiedziałam. Janek był pierworodnym dzieckiem, urodził się w siódmym miesiącu ciąży. Oczywiście, urodził się w domu, warunki były bardzo ciężkie. Przyszedł na świat w niedzielę po północy, a już o siódmej rano był chrzest, bo wydawało się, że nie przeżyje, taki był słaby. Ale musiał Pan Bóg od samego początku mieć wobec niego wielkie plany. Z późniejszego okresu mamusia opowiadała, że w kościele w Iwaniskach byli misjonarze – na zakończenie niedzielnej mszy ojciec misjonarz powiedział, że dzieciaki ze szkół podstawowych pisały do Pana Jezusa listy i jeden chłopiec z siódmej klasy napisał, że chciałby zostać księdzem. Mamusia, bardzo wzruszona, opowiedziała to w domu. I wtedy brat wstał, powiedział, że to jego list. Tatuś był wtedy w szpitalu w Iwoniczu Zdroju, ciężko chorował w czasie II wojny walczył w partyzantce i to się mocno odbiło na jego zdrowiu. Mamusia napisała mu o planach Janka, a ponieważ tatuś zetknął się już wtedy z michalitami i przesłaniem księdza Markiewicza, żeby pomagać biednym dzieciom i młodzieży, więc odpisał, że niedaleko Iwonicza, w Miejscu Piastowym, jest takie zgromadzenie i może tam brat chciałby przyjechać. Janek pojechał i już został.

S. Agnieszka: U nas w domu ogromnie dużo się czytało. Chyba nie było w bibliotece parafialnej czy szkolnej książki, której byśmy nie przeczytali. Latem mniej było na to czasu, ale jesienią schodzili się do nas ludzie, sąsiedzi, i było wspólne czytanie, a właściwie słuchanie. Głównie beletrystyki, ale też „Żywotów świętych”. Najpierw czytała mamusia, ale potem głównym lektorem został Janek. Był jeszcze bardzo mały, kiedy przejął to czytanie – mamusia opowiadała, że sadzało się go na wyższym stołeczku i czytał. Potem były gorące dyskusje. Ludzie chcieli być ze sobą, czekali na te spotkania. Gdy Janek był już w seminarium i przyjeżdżał w wakacje, to przychodziły sąsiadki, żeby się przywitać i posłuchać jego opowieści o wielkim świecie. Pamiętam, jak jedna sąsiadka stwierdziła: „Jasiu, teraz to ty naprawdę dużo wiesz”. A ja czułam się dumna, że mam takiego mądrego brata.

Atmosfera domu, w którym się wychowaliście, miała przemożny wpływ na charaktery, ale też pewnie na wybór życiowej drogi, skoro troje rodzeństwa poszło do zgromadzenia zakonnego.

S. Barbara: Na te powołania pracowały pokolenia, pokolenia się modliły, dawały przykład. Mówiły o wartościach. Ja przypominam sobie dom rodzinny jako miejsce, w którym mówiło się, że trzeba patrzeć na drugiego człowieka zawsze od tej dobrej strony. Rodzice byli prostymi ludźmi, ale mieli bardzo głębokie doświadczenie wiary przekazane przez poprzednie pokolenia. Nie pamiętam takiej sytuacji w domu, żeby rodzice mówili o kimś źle. I dla mnie to było naturalne. Poza tym my już wyrastaliśmy z nauką ks. Markiewicza. Od momentu gdy tata zetknął się z michalitami, mama modliła się gorąco o jego zdrowie również za przyczyną ks. Markiewicza. U nas w domu – zawsze mieliśmy wspólne modlitwy wieczorne – oprócz podstawowych modlitw pacierzowych, dziesiątka różańca były odmawiane modlitwy do ks. Markiewicza i św. Michała Archanioła.

S. Agnieszka: Rodzice nam przekazali wielki szacunek do człowieka, nauczyli, jak ważna jest godność człowieka. Z domu miałam taki obraz świata, że wszyscy ludzie są dobrzy, pełne zaufanie do ludzi. Co nie znaczy, że nie spotykaliśmy się np. w szkole nawet z jakąś agresją. Ale gdy człowiek ma z domu dobrze ukształtowaną postawę, to wie, jak reagować, gdy w życiu zetknie się z trudnościami. Powołanie zawsze musi trafić na właściwy grunt. U nas to była sytuacja rodzinna, rodzice, ta atmosfera rozmodlenia. Pragnienie wzbudzone zostało na modlitwie, której w domu było dużo, chociaż nie wynikała z obowiązku, tylko z wewnętrznej potrzeby.

Jedna z michalickich dewiz brzmi „powściągliwość i praca”. A Biskup Jan Chrapek był prawdziwym tytanem pracy.

S. Agnieszka: Święcenia Janek przyjął w 1975 r. w Miejscu Piastowym. Zaraz potem zaczął doktorat. Rozkręcił Bieszczadzkie Koncerty Muzyki Religijnej w Miejscu Piastowym. Jego działalność błyskawicznie nabrała rozmachu – a to przecież były jeszcze czasy komunistyczne. Organizował wakacyjne spotkania oazowe i chociaż policja ciągle go pilnowała, to każdego lata na oazy do Miejsca Piastowego przyjeżdżały setki młodych ludzi. O wszystkim musiał pomyśleć: o kuchni, kaplicy, noclegu, bezpieczeństwie. Warunki były ciężkie, pamiętam, jak spali na scenie teatralnej, a kuchnia była na jeden palnik. Dziś to jest nie do wyobrażenia. Ale wzbudzał w młodzieży taki entuzjazm, że nikt się nie zastanawiał. Myślę, że to ten jego sposób bycia, osobowość. Chyba też to, że poświęcał młodzieży cały swój czas. Zawsze z nimi był. Za cenę np. tego, że było skromniej. Pamiętam, jak śpiewali: „dżem, dżem, rano i wieczorem, dżem, dżem, w piątek i we wtorek”. Ale to im wystarczało. Janek miał niesamowitą siłę i zdrowie. Był ciągle w biegu, ale uśmiechnięty, cały dla ludzi. Zapytałam go raz o to, powiedział: „bo w życiu trzeba płonąć, a nie tlić się”. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie.

S. Barbara: Po studiach zagranicznych brat wrócił na Bemowo. Nadzorował miesięcznik „Powściągliwość i Praca”, zebrał wokół siebie inteligencję bemowską. Potem został generałem zgromadzenia. Osobiście tak dobrze go poznałam, kiedy razem mieszkaliśmy w Toruniu, gdy został biskupem pomocniczym. Praca, którą wykonywał, była tytaniczna. Przypomina mi się z tego okresu anegdota. Jak jechał jako biskup na wizytację, to wiadomo – w tych mniejszych miejscowościach było wielkie poruszenie. Kucharki u proboszcza dwoiły się i troiły, jedzenia było tyle, że kto by to mógł przejeść. Więc brat mówił: „przepraszam, nie mogę, siostra mi zabroniła”. Wszyscy myśleli, oj, musi to być jakaś stara hetera. Ja miałam wtedy trzydzieści parę lat. Kiedyś jeden z tych księży przyjechał do nas i pyta, kim jestem. Mówię, że siostrą biskupa. Ksiądz zrobił wielkie oczy, a potem wyjaśnił swoje zaskoczenie. To też pokazuje, że nawet w tym natłoku pracy brat nie tracił poczucia humoru.

Wszyscy, którzy znali Biskupa, podkreślają, że z każdym miał doskonały kontakt. Do każdego potrafił dotrzeć. Łatwo nawiązywał relacje. Na czym polegała ta umiejętność?

S. Barbara: Bez względu na wiek, na wykształcenie, na poglądy – z każdym potrafił rozmawiać. Uderzyło mnie, że gdy rozmawiał z ludźmi, był cały dla nich. Ktokolwiek przyszedł, on był tylko dla niego – miałam wrażenie, że traktuje go jak najważniejszą osobę w swoim życiu. Przychodzili ludzie do niego i dzielili się swoimi problemami, a on – jakby był natchniony – na wszystkim się znał, pomagał rozwiązać każdy problem.

S. Agnieszka: Byłam pewna podziwu, jak potrafił zebrać młodzież na comiesięcznych mszach świętych w Radomiu. Przychodziły tłumy. Powiedział mi kiedyś, że aby ludzi zachęcić do zaangażowania się, trzeba działać na ich zmysły: mówić do serca, ale też dać coś do ręki – świecę, różaniec, jakiś symbol. Miał taką intuicję i wiedzę. Napisał list o wolontariacie, chociaż wtedy nikt o tym jeszcze nie mówił, to nie było popularne słowo. Zawsze potrafił znaleźć odpowiednie narzędzia, żeby dotrzeć do ludzi. Miał np. talent do języków obcych. I miał też to sytuacyjne poczucie humoru, zapamiętywał dowcipy i umiał to potem spożytkować.

Za czasów komunistycznych i potem, po przełomie, polityka upominała się o każdego. Nie mogło być inaczej w przypadku Biskupa Chrapka.

S. Barbara: Otrzymaliśmy od rodziców patriotyczne wychowanie, dlatego brat nie unikał polityki. I zawsze chciał wysłuchać każdej ze stron. Przed wyborami prezydenckimi prawie wszyscy kandydaci przyjeżdżali do niego po poradę. Z każdym rozmawiał, pokazywał im, że najważniejsza jest Polska. Był wsparciem dla wielu polityków, którzy nieśli ciężar trudnych spraw Polski. Dużo wokół niego było ludzi z politycznego pogranicza. Każdy z innych światów, a mieli o czym rozmawiać. Był wielkim orędownikiem wejścia Polski do Unii Europejskiej. Mówił, że Polska ma tak wiele wartości, którymi może się dzielić i że musimy iść do Unii, by uratować chrześcijańskie korzenie Europy. „Mamy co zaoferować Europie, dlaczego mielibyśmy mieć kompleksy?” – mawiał. Natomiast w codziennym życiu zawsze dawał pierwszeństwo ewangelii przed polityką. Ewangelii i służbie drugiemu człowiekowi.

Biskup Chrapek – jako jeden z pierwszych – docenił rolę i „oswoił” środki masowego przekazu, a jednocześnie otworzył Kościół na media.

S. Agnieszka: Wiedział, że media dają możliwość dotarcia do szerokiego odbiorcy. Oddziaływanie społeczne mediów – rozumiał to i miał świetny kontakt z mediami. Był współtwórcą Katolickiej Agencji Informacyjnej. Wykorzystywał media do budowania mostów.

S. Barbara: Każdy u nas w rodzinie miał artystyczną duszę, a dziennikarstwo to dyscyplina pokrewna sztuce. Trzeba być wrażliwym, uważnym, umieć słuchać. Pewnie dlatego poszedł w tym kierunku. w seminarium grał w orkiestrze – na perkusji. Malował, robił dekoracje, interesował się teatrem, wszechstronnie się rozwijał. Bardzo lubił robić zdjęcia. Jak po studiach wrócił do Krakowa i został opiekunem studentów, założył czasopismo „Wspólnota”, które istnieje do tej pory.

Biskup Jan widział w mediach ogromny potencjał i uważał, że należy nagradzać etyczne, zaangażowane dziennikarstwo. Ta idea została zrealizowana i już rok po śmierci Biskupa przyznano po raz pierwszy Nagrodę Ślad im. bp. Jana Chrapka.

S. Agnieszka: Stworzenie nagrody dziennikarskiej było Jego marzeniem. Tłumaczył, że dobro trzeba uwypuklać i nagłaśniać, bo zło jest krzykliwe. Dobro jest ciche. Musimy je pokazywać, bo ludzie są przede wszystkim dobrzy.

Dwukrotnie Biskup Chrapek przygotowywał pielgrzymkę Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski. Pod wieloma względami ci dwaj wielcy ludzie Kościoła są do siebie podobni.

S. Agnieszka: O Janie Pawle II brat mówił jak o ojcu. To był dla niego wielki autorytet. Ojciec Święty zaraz na początku pontyfikatu odwiedził Janka w sanktuarium Castel Sant’Elia, które brat przez rok prowadził. Ta więź była bardzo osobista. Z wielką radością i entuzjazmem brat podjął się organizacji pielgrzymek papieskich. Powiedział mi kiedyś, że zafascynowało go spojrzenie Ojca Świętego, gdy zwracał się do ludzi. Do nich kierował wzrok i tym spojrzeniem przyciągał ludzi – zawsze widział drugiego człowieka.

S. Barbara: Brat powiedział, że za Jana Pawła II oddałby życie. To był jego idol, święty, wzór do naśladowania. A Ojciec Święty traktował go jak syna, miał do niego wielkie zaufanie. Nauczanie Jana Pawła II na pewno było dla brata inspiracją. Np. wielkie oddanie dla młodzieży. Symbolicznie to się połączyło w papieskim Dziele Nowego Tysiąclecia – programie stypendialnym dla niezamożnej, utalentowanej młodzieży. Janek był jednym z twórców tej inicjatywy.

W naszej rozmowie padły już słowa Biskupa, że życie nie polega na tym, żeby się tlić, tylko by płonąć. Metafora płonącej świecy idealnie pasuje do życia Biskupa Chrapka.

S. Agnieszka: W jego życiu wszystko działo się wcześniej, szybciej – przyszedł na świat jako wcześniak, czytać zaczął, gdy miał chyba cztery latka, komunię przyjął wcześniej niż rówieśnicy, bardzo wcześnie opuścił dom rodzinny. Doktorat zrobił mając 25 lat, był chyba najmłodszym generałem, zaraz potem biskupem. I przy tym wszystkim nie było w nim pośpiechu czy niecierpliwości. Dawał dobro i nie było w tym sztuczności, tylko prostota. Przeżył swoje życie intensywnie. Myślę, że dobrze je wykorzystał. Pan Bóg mu dał tyle czasu, ile uznał, że potrzeba, by ten swój charyzmat najlepiej wykorzystał.

Rozmawiała Agnieszka Kwiecień