Logo Loading

Czytelnia

Kiedy próbuję dzisiaj, już po śmierci biskupa Jana Chrapka, wyłowić z naszej dwudziestoletniej znajomości jakieś wydarzenie najbardziej zna­mienne, niejako zamykające w sobie całą niezwykłość tego człowieka i kap­łana, odżywa w pamięci epizod sprzed roku związany z pogrzebem Gusta­wa Herlinga-Grudzińskiego.

Było to 6 lipca 2000 roku. Po zakończonej na placu św. Piotra Mszy z okazji jubileuszowej pielgrzymki narodowej i po prezentacji uczestniczących w niej przedstawicieli polskich władz podchodzę do Jana Pawła II, który mówi: „Nie ma już pana Herlinga-Grudzińskiego. Jutro odprawię za niego Mszę świętą”. Słowa te, w których była ta sama nuta życzliwej pamięci, jaką Papież niejednokrotnie ujawniał podczas naszych wcześniejszych rozmów o pisarzu i jego książkach, utwierdziły mnie w przekonaniu, że na mający się rozpocząć w cztery godziny później pogrzeb w Neapolu powinien pojechać duchowny, odznaczający się umiejętnością prowadzenia dialogu z ludźmi i w pełni świadomy wielkości pisarskiego dzieła zmarłego (dzień wcześniej córka Herlinga-Grudzińskiego poprosiła mnie o przyjazd jakiegoś polskiego księdza”). Schodząc ze stopni papieskiego ołtarza, wśród kilkudziesięciu przedstawicieli polskiego Episkopatu szczęśliwym trafem od razu dojrzałem biskupa Chrapka. Podszedłem do niego, poinformowałem o terminie pogrzebu, prosząc, byśmy za godzinę ruszyli w drogę. Zgodził się bez najmniejszego wahania.

O trzynastej odebrałem go spod bazyliki Santa Maria Maggiore, gdzie czekał w podniszczonej czarnej wiatrówce, z białą reklamówką wypełnioną liturgicznymi paramentami. Od razu rozpoczęła się trwająca przez całą drogę do Neapolu rozmowa na temat zmarłego pisarza. Jej celem było także wspólne skonstruowanie zarysu żałobnej homilii. Biskup nie pytał o for­malne związki Herlinga-Grudzińskiego z instytucjonalnym Kościołem. Interesowały go zwłaszcza szczegóły dotyczące najbardziej bolesnych do­świadczeń życiowych Gustawa: pobytu w sowieckich łagrach, tragicznej śmierci pierwszej żony w Londynie, życia na emigracyjnym bruku w Nea­polu, gdzie za sprawą komunistycznych wpływów we włoskim życiu kultu­ralnym przez niemal pół wieku nie mogła się ukazać żadna z książek auto­ra „Innego świata”. Znamienna była ta koncentracja biskupa na sprawie osobistych cierpień człowieka — świadka i ofiary obu totalitaryzmów, a także wielokrotne podkreślenie przezeń koherencji pomiędzy postawą ujawnianą w całym życiu a tak wyraźną w dziele pisarskim Herlinga-Gru­dzińskiego jednoznacznością ocen moralnych i potrzebą wytyczania wyraź­nych granic oddzielających dobro od zła. To właśnie te — stale obecne w pisarstwie autora „Dziennika pisanego nocą” — dążenia uznał on w ja­kimś momencie naszej rozmowy za wyznaczniki istotnie chrześcijańskiej wymowy książek Herlinga-Grudzińskiego, za świadectwo nieustannego poszukiwania prawdy, w przypadku dzieł literackich może dziś cenniejsze i bardziej pociągające, aniżeli bezpośrednie odwoływanie się do nakazów religijnych.

Pamiętam, że z inicjatywy biskupa dotknęliśmy również sprawy tych wypowiedzi Herlinga-Grudzińskiego, które wywoływały kontrowersje i by­ły oceniane przez jego krytyków jako antyklerykalne. Biskup Jan ubolewał nad kategorycznością niektórych sądów pisarza o ludziach Kościoła, ale jednocześnie z przekonaniem podkreślał: nawet najbardziej niesprawiedli­we krytyki twórców pod adresem Kościoła nie mogą stanowić przeszkody w kontynuowaniu dialogu ze światem kultury, dialogu, który musi doty­czyć również wielkich tematów etycznych. Dialog ten, jak zauważył, jest ważny zarówno w perspektywie indywidualnych biografii wewnętrznych twórców i ich spojrzenia na religię, jak i dla samej misji ewangelizacyjnej Kościoła.

Niektóre z wątków naszej rozmowy znalazły się później w homilii, jaką bp Chrapek wygłosił podczas odprawianej wraz z kapelanem włoskiej Polo­nii, ks. Marianem Burniakiem, Mszy pogrzebowej na neapolitańskim cmentarzu Poggioreale. Wśród uczestników nabożeństwa byli przedstawi­ciele włoskich środowisk intelektualno-kulturalnych, były władze Neapolu z lewicowym syndykiem miasta. Dla większości z nich było to prawdo­podobnie pierwsze bezpośrednie zetknięcie z polskim katolicyzmem. Mąd­ry, skromny biskup Jan — niezasłaniający swoją osobą ani Pana Boga, ani postaci żegnanego pisarza; potrafiący od razu nawiązać serdeczną rozmowę z poznanymi dopiero co uczestnikami żałobnej uroczystości — wywarł na wszystkich jak najlepsze wrażenie.

Tę jego ludzką i biskupią zwyczajność zdawała się po skończonej Mszy podkreślać droga do kaplicy grobowej, w której spoczywa teść Herlinga-Grudzińskiego Benedetto Croce. Wijącą się w górę wśród gęstych krzewów i drzew ścieżką, typową dla cmentarzy włoskiego Południa, szedł wtopiony w tłum uczestników pogrzebu, a po zakończeniu ceremonii długo towarzy­szył rodzinie zmarłego, w sposób tak bezpośredni i serdeczny, jaki na ogół rezerwujemy dla najbliższych i ludzi dobrze nam znanych.

Przywołując powyższy epizod sprzed roku, uświadamiam sobie, że właś­ciwie przymioty człowieka i kapłana, które tak bardzo uderzyły mnie pod­czas naszego podróżowania po Neapolu i w atmosferze samego pogrzebu, zwracały uwagę już na początku lat osiemdziesiątych, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Rzymie, a także przy okazji późniejszych spotkań w klasztorze michalitów w Castel Sant’Elia.

Otrzymana w roku 1992 godność biskupa dała biskupowi Janowi moż­liwość realizowania swych rzadkich charyzmatów na szerszą skalę. Stało się to w sytuacji, kiedy trudna wolność przyniosła między innymi pęknięcie w dotychczasowym, niewątpliwie wyidealizowanym obrazie relacji Kościo­ła z inteligencją i światem kultury, a także trudną do przyjęcia świado­mość, że zjawisko niewiary, niedostatki polskiego katolicyzmu czy postawy antyklerykalne nie są wyłącznie spadkiem po czasach ateistycznego komu­nizmu. Myślę, że w tym spotkaniu polskiego Kościoła z trudnymi wyzwa­niami wolności biskup Jan Chrapek odgrywał szczególnie cenną, choć nie przez wszystkich akceptowaną rolę. Swoją głęboko ludzką postawą czynnej solidarności z potrzebującymi, swoimi inicjatywami społecznymi — na przykład już jako ordynariusz robotniczego Radomia — wyprzedzał nie­uchronne zmiany, które prawdopodobnie jutro wymusi samo życie.

Stefan Frankiewicz

Stefan Frankiewicz — ur. 1940. Doktor nauk humanistycznych. Autor licznych publikacji na tematy historycznoli­terackie, kulturalne i religijne, m.in. wydawca dzieł Jerzego Lieberta. 1966-1970 sekretarz Zarządu Klubu Inteli­gencji Katolickiej w Toruniu. Od 1970 w redakcji „Więzi”, 1979-1989 redaktor polskiej edycji „L’Osservatore Roma­no” w Rzymie, 1989-1995 redaktor naczelny miesięcznika „Więź”. w latach 1995-2001 Ambasador RP przy Stolicy Apostol­skiej. Mieszka w Warszawie.

„Więź” 2001 nr 12