Paweł Biedziak – rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji (1997 – 2007), dziennikarz, rzecznik prasowy Najwyższej Izby Kontroli (2009 – 2015), obecnie radca Prezesa NIK
Poznaliśmy się przed drzwiami autokaru wyruszającego w rekonesans przed pielgrzymką Jana Pawła II w 1999 roku. – Pan komisarz z nami? Autokarem? Nie radiowozem? – pytał mnie z uśmiechem bp Jan. Ten obraz towarzyszy mi, ilekroć wspomnę biskupa Jana Chrapka. Co kryło się w tym uśmiechu? W tych pytaniach? Na pewno zaproszenie do rozmowy, Chrapek bowiem lubił rozmawiać, a jeszcze bardziej lubił zaciekawiony słuchać swoich rozmówców.
Rekonesans trwał blisko tydzień. Brali w nim udział przedstawiciele mediów, które miały relacjonować pielgrzymkę, księża odpowiedzialni za jej organizację, przedstawiciele MSW, BOR i Policji. Całością formalnie zawiadywał szef KAI Marcin Przeciszewski. Często na trasie dołączali do tej grupy: abp Józef Kowalczyk, szef BOR gen. Mirosław Gawor i wiceszef Policji gen. Ireneusz Wachowski. Duszą towarzystwa, a w zasadzie dobrym duchem całej grupy biorącej udział w rekonesansie był właśnie bp Jan.
– Nic byśmy bez Janka nie zrobili – wielokrotnie powtarzał mi gen. Wachowski, śmiem twierdzić, blisko z Chrapkiem zaprzyjaźniony. Znali się z poprzedniej pielgrzymki, którą Papież odbył do Polski w 1997 roku. Na czym polegała wyjątkowa rola bp. Jana? Miał tę niezwykłą zdolność do łączenia ludzi z różnych środowisk. Słuchał, mówił z namysłem, powoli, wpatrzony uważnie w twarz rozmówcy. Z niemal zawsze roześmianymi oczami.
Przyjeżdżaliśmy do poszczególnych diecezji, które miał odwiedzić Jan Paweł II, oglądaliśmy miejsce spotkania z wiernymi, później siadaliśmy do rozmowy z biskupem ordynariuszem lub jego biskupem pomocniczym, przedstawiając mu nasze oczekiwania dotyczące mediów, bezpieczeństwa, ruchu pielgrzymów, organizacji placu spotkania, od ołtarza zaczynając, na toaletach kończąc. Wysłuchiwaliśmy lokalnych architektów, samorządowców i biskupów, którzy przedstawiali swoje koncepcje dotyczące budowy ołtarza i rozmieszczenia wiernych na placu spotkania. Próbowaliśmy to wszystko pogodzić z wymogami bezpieczeństwa oraz warunkami koniecznymi dla pracy dziennikarzy relacjonujących wizytę. Nie było łatwo. Faktycznie, bez biskupa Jana Chrapka rady byśmy nie dali. Miał wyjątkową zdolność do przekonywania lokalnego episkopatu i i włodarzy miast, ale także i nas, policjantów, „borowików”, dziennikarzy do poszukiwania kompromisowych rozwiązań. Zazwyczaj z takich gorących narad każdy wychodził z przekonaniem, że to właśnie jego pomysł okazał się najlepszy i został przyjęty. Jak to się działo? Sprawiał to Chrapek.
Wieczorami spotykaliśmy się na kolacji. Rozmowom nie było końca. Czasy były inne. Lepsze jakieś. Bez wielkich rowów, emocji i podziałów. Łatwiej można było znaleźć to, co nas łączyło. Wśród wieczornych rozmówców prym wiedli rozważny jak zawsze Marcin Przeciszewski i romantyczny a zarazem błyskotliwy obserwator rzeczywistości Piotr Cywiński. Niekiedy obaj kapitalnie się zwierali w rozmowach o Kościele. Młodzi, krytyczni, pełni pasji. I wówczas wkraczał Chrapek. Wciąż uśmiechnięty, wciąż spokojny, ale – widać było – wewnętrznie rozpalony, gdy mówił o sprawach wiary. Eklezjalne dywagacje sprowadzał szybko do konieczności skoncentrowania się na Chrystusie. – Chodzi o to, aby Kościół przede wszystkim zajmował się pokazywaniem ludziom Chrystusa, który wszystkich bardzo kocha. Wszystkich, w tym także nieprzyjaciół – tłumaczył bp Jan. Myślę, że wielu z nas dobrze zapamiętało te słowa. O miłości, która jest trudnym zadaniem. Trudniejszym od identyfikowania i zwalczania wrogów.
No i nadeszła pielgrzymka. Chrapek wówczas przyśpieszał. Wszędzie było go więcej. Wstawał przed wszystkimi, kładł się spać ostatni. Spotykaliśmy się codziennie, wymienialiśmy uwagi, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ale zawsze mogło się stać coś niespodziewanego. Na przykład wypadek w łazience. Papież się przewrócił. Później zaniemógł w Krakowie. Na Błoniach czekało na Niego ponad milion osób. Zaczął padać deszcz. Co robić? Krótka narada. Poszukiwanie rozwiązania. Jak zatrzymać ludzi na Błoniach? Jak przygotować miejsce na Franciszkańskiej pod papieskim oknem? Miałem wrażenie, że Chrapek dobrze czuł się w roli sztabowca.
W czym nam pomagał? Wprowadzał konieczny spokój. A dalej potrafił przetłumaczyć język sztabowy na dwa inne języki: kościelny, którym rozmawiali biskupi i bardziej zrozumiały język komunikatów dla wiernych. Następnego dnia w Wadowicach słuchaliśmy już Jana Pawła, który mówił z przejęciem: „Tak. Bóg jest z nami. Wypełnia przestrzeń wewnętrzną naszych dusz. Przenika je swoim życiem, które sięga poza granice ziemskiej śmierci. Bóg nieogarniony, Bóg, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. A potem uradowany pobytem w rodzinnym mieście wspomniał o górskich szlakach, szkolnych czasach i kremówkach. Chrapek podszedł do mnie w sektorze dla dziennikarzy. – No widzisz, Pawle, nie było łatwo, ale się udało. Bóg nad wszystkim czuwa – powiedział, trącając mnie łokciem. Ponad dwa lata później, 18 października 2001 roku bp Jan zginał w wypadku samochodowym. Przyszło mi o tym poinformować media z całej Polski. Nie było łatwo. Wierzę, że Jan przekroczył granicę ziemskiej śmierci, bo Bóg był i jest z Nim.
Paweł Biedziak