Logo Loading

Czytelnia

Jarosław J. Szczepański – publicysta i dziennikarz ekonomiczny, w latach 1983-89 dziennikarz miesięcznika  „Powściągliwość i Praca”

Biskup Jan Chrapek postać dobrze znana wielu dziennikarzom, jednak Jego pierwsze kontakty z dziennikarzami redakcji miesięcznika „Powściągliwość i praca” to były lata stanu wojennego, czyli czas, kiedy ksiądz Jan wrócił z Watykanu i zaczął pracę jako naczelny miesięcznika.

 Miesięcznik reaktywowany w 1983 roku przez Wydawnictwo Michalineum. w ówczesnej redakcji pracowali Jan Śpiewak, który był mózgiem tej reaktywacji, Jan Dworak, pierwszy sekretarz redakcji, Lidia Dworak, Stanisława Domagalska,  Piotr Krzywiński, Jacek Żakowski i kilka innych osób. Pierwszy numer szykowano na pielgrzymkę Jana Pawła II w czerwcu 1983 roku, ale ostatecznie wyszedł dopiero we wrześniu. Pismo miało mieć podtytuł „miesięcznik młodych”, ale decydująca o wszystkim cenzura nie dała na to zgody. „Powściągliwość” zasadniczo miała być intelektualnym pismem skierowanym do studentów i młodej inteligencji. My też – mimo doświadczenia w pracy dziennikarskiej byliśmy wówczas młodzi. Nasza redakcja mieściła się w wynajętym mieszkaniu na Skwerze kard. Wyszyńskiego.

Robiliśmy wszystko – oprócz pisania i redagowania również kolportażem. Zdarzało się nam wspólnie z Jackiem Żakowskim jeździć po Polsce moim dużym fiatem z ogromną przyczepą i rozwozić „Powściągliwość” do poszczególnych parafii. Udało się nam odbyć taki rejs po kraju z południowego wschodu na północny zachód i odwiedzić prawie 180 parafii. w niektórych przyjmowano nas bardzo serdecznie, w innych … w ogóle nas nie przyjmowano. Czasami wrażenia były wręcz traumatyczne. 

Na pewno jednym z powodów niechęci było niezrozumienie. Była to redakcja po „Tygodniku Powszechnym” druga pod względem ingerencji cenzury. To wielu księżom wówczas nakazywało szczególną ostrożność.

„Powściągliwość i praca” była pod szczególną opieką cenzury, ale dawała możliwość legalnego poruszania się po Polsce. A to wówczas nie było proste. Redakcja ze względu na ówczesną sytuację zakładała, że ma założony podsłuch. Stąd ze względów bezpieczeństwa panowały określone zasady zachowań. Było jasne, że w redakcji nie rozmawiało się o sprawach innych redakcji, czyli tzw. Wówczas drugiego nielegalnego obiegu. Za to wszyscy wiedzieli o sobie, że poza legalną „Powściągliwością i pracą”, każdy pracuje w nielegalnych redakcjach. „Powściągliwość” niemal dla wszystkich była przykrywką. A pamiętać trzeba, że to był czas, w którym istniał obowiązek pracy (zatrudnienia) dla mężczyzn! My  mieliśmy etaty w wydającym miesięcznik wydawnictwie Michalineum. Dziennikarze nasi nielegalnie pracowali m.in. w „Tygodniku Wojennym”, później „Przeglądzie Wiadomości Agencyjnych”, w „Tygodniku Mazowsze”, no i w kilku miesięcznikach.

W samym miesięczniku mieliśmy trzy cenzury: państwową, kościelną i wojskową. Kościelnej w okresie, gdy naczelnym był ksiądz Jan Chrapek, to zasadniczo nie odczuwaliśmy. Zajmował się tym on i robił to bardzo sprawnie. Problemy zaczęły później, w czasie gdy odszedł z redakcji i został Generałem zakonu. Bardzo często dowiadywaliśmy się, że Michaelici dostają ultimatum od ówczesnej władzy – albo w redakcji wycofają jakiś tekst, albo nie będzie przydziału na cegły, która była potrzebna do budowy kościoła. 

Naczelnym ksiądz Jan został w końcu 1983 roku. i trzeba powiedzieć szczerze, że nie czekaliśmy na Niego z otwartymi ramionami. Jedyne, co o Nim wiedzieliśmy, to to, że przyjedzie jakiś młody ksiądz z Rzymu, gdzie był wiele lat i zrobił doktorat z teorii mediów. Obawiano się, że zniszczy naszą samodzielność. Ale już pierwszy miesiąc z księdzem Chrapkiem był dla nas zaskoczeniem. Często bywał śmieszny, bo zdarzało się, że miał problemy z wypowiadaniem się, czasami po prostu brakowało mu słów, szczególnie fachowych. Znał je po włosku, po angielsku czy francusku, ale o polski odpowiednik musiał pytać. Ale pytał. i nie obrażał się za uśmiechy. Wynikało to z Jego nieobecności w Polsce i faktu, że fachowe przygotowanie do pracy w mediach  zdobywał za granicą. Był doskonale przygotowanym teoretykiem dziennikarstwa, ale bieżącej roboty w warunkach, jakie panowały w Polsce w 1983 czy 1984 roku musiał się po prostu uczyć. i uczył się chętnie. Po kilku miesiącach okazało się, że nasze obawy były całkowicie nie uzasadnione, a ksiądz Chrapek to był partner wysokiej klasy. Choć na początku mieliśmy wrażenie, że się nas bał. Ale od samego początku pytał, rozmawiał, kazał sobie wszystko tłumaczyć. Bardzo szybko się adaptował. w zasadzie ciągle był w redakcji i po prostu pracował. Cała redakcja bywała naprawdę często. Lubiliśmy tam bywać. Redakcja gromadziła wielu ludzi spoza Warszawy, z całej Polski. A z ks. Chrapkiem nie było tak, że on czegoś nie rozumiał. Mógł nie rozumieć, ale gdy nie wiedział, to pytał i się uczył. Intelektualnie „Powściągliwość i praca” za czasów ks. Jana miała wysoko postawioną poprzeczkę. On ją podnosił i zmuszał nas do stałej dyskusji. Był pytającym inspiratorem. Spotkania redakcyjne polegały na wymianie poglądów. Mówiliśmy o każdym tekście, bo wiele myśli trzeba było podawać trochę na okrągło, by przebić się przez cenzurę. To bardziej były to prawdziwe dyskusje. A wiele spośród tekstów publikowanych w tamtym czasie nie było prostych do przewalczenia. z każdym wiązało się większe, lub mniejsze ryzyko. Był np. taki tekst Bronisława Geremka o spisku trędowatych we Francji na początku XIV. Autor opisał wydarzenie z lat 1300-nych. Historia była zasadniczo prosta: grupa trędowatych postanowiła zatruć wszystkie studnie w Europie, tak by wszyscy nie-trędowaci stali się trędowatymi. o całej historii było wiadomo jedynie z zachowanych akt sądów biskupich. Wynika z nich, że trędowaci się do spisku przyznali, zostali skazani i spaleni na stosach. Jednak tego, czy taki spisek był w rzeczywistości nie wiemy, bo wiemy o nim jedynie z akt sądowych. To był pięknie napisany esej historyczny, z niebywale trafną analogią do ówczesnych procesów politycznych ludzi „Solidarności”, podziemia i istoty panującego sytemu. Cenzura doskonale ten tekst rozumiała, bo walka o puszczenie eseju trwała trzy miesiące. w końcu puścili tłumacząc się tym, że nie mogą znaleźć paragrafu. A nie chcieli się przyznać, że zapis był, ale na autora. i rola księdza Chrapka prowadzącego tę i wiele podobnych dyskusji w cenzurze na Mysiej, czy w Urzędzie do spraw wyznań, była nie do przecenienia. Umiał, chciał z nimi negocjować i udawało mu się to wyśmienicie. Pisaliśmy i publikowaliśmy teksty najróżniejszych autorów na najróżniejsze tematy. o filozofii, etyce, wychowaniu, religiach, Starym Testamencie, Torze i Korze – Jackowskiej.

Urząd ds. wyznań często próbował wpływać na Michaelitów, żeby … zmienili sobie skład redakcji, żeby redakcja była bardziej kościelna, bo ludzie, którzy w redakcji pracują mają słabe, albo żadne związki z Kościołem. i tu trzeba oddać wielką cześć księdzu Janowi. On uważał, że aby stwierdzić coś takiego, trzeba by każdemu zrobić wiwisekcję, albo być Panem Bogiem. Nigdy nie wiadomo, co siedzi w sercu drugiego człowieka. Ksiądz Jan wiedział doskonale, że wielu z członków redakcji do Kościoła podchodziło ostrożnie, żeby nie powiedzieć, że z rezerwą. Szczególnie, co do praktykowania, ale x. Chrapek nas o to nie pytał. Był człowiekiem, który oceniał na podstawie działań, zachowań, wartości człowieka, a nie na podstawie etykietki. Rozumieliśmy Jego oczekiwania prosto – po której człowiek jest stronie, uczciwości czy zakłamania, życiowego przede wszystkim. To był taki, czas, w którym to, co robiliśmy legalnie i nielegalnie, robiliśmy swoją pracę uczciwie, rzetelnie, z dużym poczuciem obowiązku za Polskę.

Wiele w redakcji mówiliśmy o Kościele. Kiedyś jeszcze ksiądz Chrapek zabrał całą redakcję na wycieczkę do wielu michalickich miejsc – Miejsce Piastowe, Stalowa Wola i kilku innych. Podróżowaliśmy starą turkoczącą nyską, głośną i trzęsącą, bo przerobioną  na diesla. Najciekawsza była sama podróż, dyskusje, i różne komiczne sytuacje, bo nie wszyscy byli biegli w kanonach obyczajów i zachowań życia zakonnego, a zdarzało się nam spać po klasztorach. Nigdy nie prowadził z nami „nawracających rozmów”. Nie przypominam sobie rozmowy, która byłaby wprost czy na okrągło  zadanym pytaniem, czy jestem wierzący, czy praktykujący. Sami zadawaliśmy sobie pytanie często, czy Księdza Jana fascynował taki szalony zespół, czy nie był ciekawy, kim jesteśmy. Choć o brak tej ciekawości Go nie podejrzewam. Po prostu miał swoją mądrość i interesowali Go ludzie tacy, jakimi byliśmy. Dawał przyzwolenie na stan faktyczny, akceptował na nas takimi, jakimi byliśmy i jestem pewien, że skoro nas lubił, bo nas polubił, to widocznie szukał w nas tego dobra, jakie potrafiliśmy dać… Jestem przekonany, że doskonale wiedział, kto z nas jest kim, wiedział, kto miał jaką historię za sobą, ale nigdy się o szczegóły nie dopytywał. Bo On taki właśnie był. Nie sądzę też, by o pewne rzeczy nie pytał, bo mu do głowy nie przychodziły. w końcu Urząd ds. Wyznań dawał mu na talerzu nasze grzechy przeszłe i obecne. Sam ksiądz Jan się śmiał o targach w sprawie przydziału cegły w zamian za np. niepublikowanie jakiegoś tekstu. Wiedzieliśmy, że proponowano Mu „oczyszczenie” redakcji. Ale On był bardzo mądry i czekał. Jacek Żakowski użył kiedyś określenia o naszym ówczesnym zespole, że byliśmy „odporni na Kościół”. Ksiądz Jan to wiedział, ale też uwielbiał słuchać naszych opowieści z wyjazdów z miesięcznikiem na prowincję, bo opowiadaliśmy mu to, jak postrzegaliśmy ówczesny Kościół prowincjonalny.

Dla mnie niezwykle ważne było to, że ksiądz Jan – kiedy była potrzeba – to chrzcił i nie pytał o papiery, ani dziecka, ani rodziców. Tak też było z odprawianiem mszy za umarłych, czy zmarłych. Ksiądz Jan Chrapek mówił, że go nie obchodzi, czy zmarły był wierzący, czy nie, czy był ochrzczony, czy nie. Jeśli On, ks. Jan chce za niego odprawić msze, mszę w intencji tego kogoś, to odprawia. To było bardzo rzadkie stanowisko. Tak w latach 80-ych, jak i później.

Ksiądz Jan opuścił nas w roku 1986. On poszedł w „generały”, ale to był już trochę inny czas w Polsce. Zaczęła upadać perspektywa tego że, coś się przewali, że uda się coś jeszcze zmienić. We wrześniu 1986 była amnestia i wypuścili niektórych ludzi „Solidarności”. Coraz więcej ludzi zaczynało kombinować, jak tu normalnie żyć … dziennikarze „Powściągliwości” w jakimś sensie także.

Ksiądz Jan zaakceptował wówczas nasz kolejny pomysł, mianowicie stworzenia Towarzystwa Przyjaciół „Powściągliwości i pracy”. Władza zaczynała odpuszczać i dopuszczać tego typu działania. Oficjalnie miało to być towarzystwo czytelników miesięcznika, natomiast w naszej koncepcji od początku miał to być zalążek ruchu społecznego. Udało się dlatego, że „Towarzystwa” gromadziło dosyć dużą liczbę osób. Wyjeżdżaliśmy w różne miejsca, organizowane były spotkania w duszpasterstwach itp. Powstał znaczący ruch społeczny. Wielu członków redakcji i działaczy Towarzystwa zasiadło przy okrągłym stole i zaangażowało się publicznie w 1988 i 1989 roku. Mieliśmy przyzwolenie Księdza Generała już wówczas. Zaakceptował pomysł i przystał na to, by Towarzystwo stało się drożdżami „oficjalnego” życia społecznego. Mieliśmy pełne przyzwolenie z Jego strony na prowadzenie takiej działalności edukacyjno-wychowawczej oraz społeczno-politycznej de facto.

Nie utrzymywaliśmy ze sobą w późniejszych latach specjalnie zażyłej znajomości. On poszedł w „biskupy”, wielu z nas w działalność polityczną, a prawie wszyscy w działalność redakcyjną w dużych redakcjach. Trzeba podkreślić, że jednak byliśmy z księdzem Generałem Biskupem Janem w kontakcie. Doskonale wiedziałem, że w każdej mogę zadzwonić, poprosić o spotkanie, czy pomoc i że On by się natychmiast zgodził. Miałem taki moment – byłem wówczas wicedyrektorem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej TVP, czyli odpowiadałem za informację – kiedy wybuchła „afera” z „Panem-Papieżem”. Zostałem w nią wplątany, bo odpowiadałem za przygotowanie obsługi wizyty Jana Pawła II we Lwowie. Afera była głośna, bo zainteresowały się nią gazety i opisywały szeroko, jak to wielki jest skandal, kiedy ktoś mówi o Janie Pawle II per Pan Papież. Biskup był pierwszą osobą, do której zadzwoniłem z prośbą o radę. Zalecał spokój, przeczekanie.

Pamiętam też dobrze moją z Nim rozmowę tego dnia, w którym zdarzył się wypadek. Byliśmy po obiedzie wieńczącym obchody Dnia Papieskiego. Staliśmy koło „Zachęty” przy samochodzie Biskupa Jana i rozmawialiśmy o kilku trudnych dla mnie sprawach w pracy w TVP. Problemy były zawiłe, nie tylko fachowe, czy duchowe, raczej po prostu nacisków politycznych. A On mi wówczas tak po prostu odpowiedział, że mam przemóc to wszystko i pozostać w TVP, bo ”jest ważne, żebyś tam był. Bo dziś – mówił wtedy w październiku 2001 roku – to nie jest tak jak w latach 80-ych, kiedy było jasne, po której się jest stronie i co się robi. Teraz – mówił mi – teraz trzeba BYĆ, bo różni ludzie są potrzebni. A ważne jest to, żebym wiedział, że robisz to, co robisz uczciwie.”

Tego Jego zdania nie zapomnę nigdy. Moje rozumowanie wówczas było takie, że On, człowiek w Episkopacie odpowiedzialny za media, chce mieć niejako swojego człowieka, swojego zaufanego człowieka, który nie dopuści do świństw. i tak jakby z tym pytaniem odszedłem po tej rozmowie trochę czując się nie wysłuchany, bo nie dostałem prostej porady, a mocno zawiłą.

Tym większym dla mnie było szokiem zobaczenie w komputerze na biurku informacji, że Biskup Chrapek nie żyje. Dwie godziny wcześniej stałem w nim trzysta metrów obok i rozmawiałem.

W drodze powrotnej z Radomia z pogrzebu Biskupa Jana, wymyśliliśmy to, że trzeba uhonorować Biskupa nagrodą dla dziennikarzy. Szczególnie, że z pomysłem jakiejś formy nagrody dla dziennikarzy już się nosił On sam. Jego sposób działania polegał na tym, że On sam miał stos pomysłów, ale nie chciał być ich wykonawcą. Być może wynikało to z tego, że wolał, by realizowali je inni, a może chodziło mu o to, by robili to świeccy. Może nie chciał by wyszło to z Jego ręki, że to jest Jego pomysłu nagroda.  w rozmowach z Nim wcześniejszych wiedzieliśmy, że nie chciał jej zawężać wyłącznie dla środowiska związanego z Kościołem. Bo wydaje się, iż On sam był daleki od definicji, że jedynie Kościół ma monopol na określanie definicji dobra i prawdy, szczególnie w mediach. Tak też w gronie założycieli – już po Jego śmierci – wychodziliśmy z założenia, że jeśli ta nagroda wychodzi „od dołu” ze środowiska dziennikarskiego, to znaczy, że nie zamyka się na nikogo, na żadne media. Ale „Ślad” powstał dopiero po tym, jak od nas odszedł. Nagle, niespodziewanie i niepotrzebnie.

Biskup Jan Chrapek – według mojego rozumienia Jego osoby i Jego działania – w swym myśleniu był daleki od dzielenia świata na katolicki i świecki, na chrześcijański i pozostały. Tak, jak dla Niego ważni byli ludzie innych wyznań, to dla Niego media były mediami w ogóle. Pracował nad całością, a był autentycznie zachwycony chrześcijaństwem, katolicyzmem. Ale nie dzielił świata i chciał, by chrześcijańskie wartości do świata ludzi świeckich przenikały.

Jarosław J. Szczepański