Dwie lekcje
Kiedy myślę o księdzu a potem biskupie Chrapku to zawsze przypominam sobie dwie lekcje dziennikarstwa (a może nie tylko dziennikarstwa?) jakich mi udzielił w latach 90.tych ubiegłego stulecia. Wraz z rozkwitem wolnych mediów wchodziłem w ten świat niejako „z marszu”. Publikując trochę jeszcze w drugim obiegu w sposób naturalny znałem w Krakowie szerokie grono niezależnych dziennikarzy i wydawców oraz polityków „nowej”, wolnej Polski. Właściwie każdy tekst jaki zgłosiłem do redakcji „Czasu Krakowskiego”, „Gościa Niedzielnego” czy „Arki”, a z czasem także innych, ogólnopolskich, mediów trafiał do druku. Łatwo w takiej sytuacji uwierzyć w siebie ponad rzeczywistą siłę i udawać, że „boksujesz się” w wyższej wadze jak równy z równym. A warsztat? Język? Umiejętność budowania przekazu? Z perspektywy już ponad 30 lat w dziennikarstwie mam dziś wrażenie, że nie za bardzo się tym przejmowałem.
I właśnie wtedy, na początku ostatniej dekady XX wieku w gościnnych progach jeszcze starej redakcji Gościa Niedzielnego na tyłach katowickiej kurii, spotkałem ks. Jana Chrapka, młodego wówczas przełożonego Michaelitów. Ks. Stanisław Tkocz, ówczesny szef „Gościa”, najpierw przedstawił mi ks. Chrapka a potem dorzuci żartobliwie, w swoim stylu: „poznajcie się to Pan się czegoś, panie Sowa, nauczysz”. Efektem tego spotkania było umówieni się na wywiad z ks. Chrapkiem, który właśnie został mianowany biskupem. I ten wywiad był pierwszą lekcją jakiej udzielił mi biskup Jan.
Pamiętam bardzo wczesną podróż przez pół Polski, z Krakowa do Michaelitów w Markach, umówiliśmy się na spotkanie jakoś wcześnie rano. Wpadłem lekko spóźniony i od razu zaczynam się tłumaczyć a biskup spokojnie zaprasza na kawę i śniadanie i uśmiechnięty mówi, że ma już teraz nad „dziennikarzem” przewagę, bo przecież nie dość, że się spóźniłem to jeszcze od razu dałem się mu „skorumpować” tym śniadaniem. „I jak teraz ksiądz będzie mnie atakował, albo przynajmniej przypierał do muru?”. Przypieranie do muru a tym bardziej „atakowanie” biskupa nawet mi w tamtych czasach przez głowę nie przyszło więc od razu zacząłem się tłumaczyć, a biskup na to, że tylko „pogarszam” swoją pozycję, bo teraz to już on może dyktować co ma być w tym wywiadzie i to niezależnie od moich pytań. Dalsza rozmowa, już „do gazety” poszła właśnie tym torem – zapomniałem o notatkach i mądrych cytatach, które sobie na użytek tego wywiadu z ekspertem od mediów przygotowałem i zacząłem zadawać pytania w stylu „małego Kazia”, któremu trafiło się spotkanie z mądrym człowiekiem. Było o mediach, które właśnie powstawały jak grzyby po deszczu, o prawie do wolności wypowiedzi i czy każdy ma ją w takim samym wymiarze, wreszcie o relacjach między mediami i Kościołem. Było też o tym czy i kiedy Kościół można w ogóle krytykować. Ku mojemu zaskoczeniu Chrapek odpowiadał konkretnie i wyjaśniał zasady jakimi kierują się media w wolnym społeczeństwie. Jak się potem okazało nie tylko dla mnie było to czymś nowym i nieoczywistym. Wywiad poszedł, choć poprzedziła go dyskusja w redakcji czy publikacja paru krytycznych opinii nam jako redakcji nie zaszkodzi. Wątpliwości rozstrzygnął nasz naczelny – ks. Tkocz uznając, że jeśli biskup to mówi to „niech inni przynajmniej sobie poczytają”. Wywiad miał i ten skutek, że postanowiłem pójść na podyplomowe studia dziennikarskie. Bp Kazimierz Nycz poradził mi wtedy żebym zgłosił się do …bpa Chrapka, który „chyba wykłada na Uniwersytecie Warszawskim””. Szybko stałem się jego studentem obserwując fenomen biskupa – profesora na świeckiej uczelni. Na jego wykłady przychodziły takie tłumy, że w największych salach przy Krakowskim Przedmieściu brakowało miejsca, a władze Wydziału musiały w pewnym momencie wprowadzić zasadę, że prawo do słuchania wykładów mają w pierwszej kolejności studenci dziennikarstwa, a dopiero potem innych kierunków. Wolnych miejsc zwykle nie było.
Druga lekcja dziennikarstwa miała miejsce podczas pielgrzymki Jana Pawła do Polski w 1999 r. Byłem wtedy odpowiedzialny w Centrum Prasowym za kontakty z tzw. volo papale, czyli grupą dziennikarzy, watykanistów towarzyszących Papieżowi zawsze i niemal niedostępujących go na krok, od lotu na pokładzie papieskiego samolotu po otrzymywanie informacji przed innymi. Osobą łączącą stronę kościelną z państwową i zarazem polską z watykańską był właśnie bp Chrapek. Pojawiał się wcześnie rano w krakowskiej kurii, czasem towarzyszył mu rzecznik Watykanu, Joaquín Navarro-Valls. Konsultowali w ten sposób komunikaty, które potem trafiały do mediów. Podobnie miało być w czerwcowy poranek 1999 r., kiedy ponad milionowy tłum już czekał na papieża a informacja o chorobie i zwyczajnym niedomaganiu Jana Pawła II zaczęła krążyć najpierw w gronie osób odpowiedzialnych za zabezpieczenie medyczne pielgrzymki.
O tym, że Papieża na Błoniach tego dnia może nie być prawie nikt nie myślał, ale z drugiej strony infekcja, złe samopoczucie i choroba na tyle osłabiły jego siły, że pojawienie się Ojca Świętego gdziekolwiek byłoby czymś szalonym. Przed siódmą rano na dziedzińcu kurii spotkałem bpa Chrapka wychodzącego właśnie po rozmowie z Navarro-Vallsem. Jego mina nie zwiastowała niczego dobrego więc bardziej stwierdziłem niż zapytałem: „papież jest chory i nie pojedzie na Błonia”? Biskup odparł nieco dyplomatycznie, że „decyzje właśnie zapadają”. Potem razem wyszliśmy przed Dom Arcybiskupów Krakowskich – po drugiej stronie ulicy Franciszkańskiej 3 stał coraz większy tłum dziennikarzy i wiernych. Wśród nich cała ekipa volo papale – kilkoro ze znajomych watykanistów zaczęło wykrzykiwać, żeby do nich podejść i powiedzieć co jest. Mieli rację o tyle, że plotka może być najgroźniejszą „bombą” medialną. Zapytałem biskupa co robimy? Idziemy do nich coś powiedzieć czy „znikamy” w bramie Franciszkańskiej? I wtedy biskup Chrapek wziął mnie pod rękę i spokojnie zaczął tłumaczyć zaczynając od pytania czy chciałbym być choćby przez chwilę najsławniejszym dziennikarzem na świecie? Byłem zaskoczony więc chyba tylko żartobliwie odpowiedziałem, że „kto by nie chciał”. A bp Chrapek bezemocjonalnie mówi: „być może już nigdy w życiu nie będziesz miał takiej okazji jak teraz – na każde twoje słowo czekają dziennikarze najważniejszych mediów świata. Jak teraz podejdziesz do nich i powiesz, że >papież jest chory, nie spotka się dziś z ludźmi< będziesz miał prawdziwego newsa, a nawet scoopa, którego oni szybko wypuszczą w świat powodując się i cytując właśnie Ciebie. Dziś pokażą cię wszyscy”. Pokusa była wielka, ale wszelkie wątpliwości rozwiał sam biskup – „pozwólmy, żeby tę informację przekazał doktor Navarro-Valls. Potem my możemy ewentualnie coś wyjaśnić lub dopowiedzieć”. Tak się też stało. Rzecznik Watykanu przekazał tę informację najpierw „swoim” z volo papale, potem ukazał się oficjalny, bardzo oszczędny w słowach komunikat biura prasowego Pielgrzymki, na końcu dowiedzieli się o tym wierni. Wiadomość o chorobie papieża faktycznie pokazała się we wszystkich najbardziej opiniotwórczych światowych mediach. Była prawdziwym newsem, ale ten poranek z biskupem Chrapkiem pokazał mi też, że informacja nie polega tylko na tym kto ma ją pierwszy, ale bardziej jak zostaje podana, przez kogo i w jakim kontekście. Tego samego jeszcze dnia, rzecznik Navarro poprosił mnie o zorganizowanie szybkiego briefingu prasowego dla wszystkich akredytowanych dziennikarzy i właśnie o tym mówił, a kiedy żegnaliśmy się na krakowskim lotnisku przekazał mi specjalny znaczek noszony przez najbliższych członków watykańskiej ekipy z podziękowaniem „za profesjonalną współpracę zwłaszcza w sytuacji kryzysowej”.
Biskup Chrapek stał obok i tylko się uśmiechnął żartobliwie dodając: CNN by ci takiej odznaki nie przyznał.
Ks. Kazimierz Sowa
Dziennikarz i publicysta,
student i absolwent Podyplomowych Studiów Dziennikarskich na UW,
szef Radia Plus (2000-2005), założyciel i dyrektor kanału religia.tv,
laureat Nagrody Ślad 2009